...gdzieś przeczytałam w necie, że listopad to zbiór wszystkich poniedziałków z całego roku. Chyba coś w tym było, bo jakoś tego miesiąca do super udanych nie mogę zaliczyć. A przede wszystkim moje treningi pole dance, a raczej ich brak. Nie, nie żebym nie była na nich obecna - ale pytanie na sam koniec było -po co? Nic, kompletnie nic nie szło, a to utrzymanie się w jakiejś pozycji było tylko dzięki utrzymaniu się przez parę sekund na rękach, bo reszta ciała jakby nie współpracowała ze mną. A to rura ,,gryzła". A to za zimno, za ciepło itp. itd. Myślę, że pewnie na czas w zjeżdżaniu z rury w dół byłabym mistrzynią... A to innego razu były moje ,,ulubione" spiny - nie mogę powiedzieć, że nie próbowałam. Nawet wkręciłam się w precla, (oczywiście bez fanfarów - z miejsca, a nie ze spinu (czyli obrotu), ale zamiast wyglądać, jak mała śliczna baletnica, to wyglądałam jak owinięty prosiaczek na ruszcie gotowy do pieczenia.
A wczoraj to już było apogeum mojego listopadowego treningu. Pierwszy raz nie doczekałam do końca zajęć, po prostu to była żenada. Poddałam się. Uznałam przełykając łzy goryczy , że chyba lepiej wyjść z sali, niż bez sensu stać przy rurce i tylko coraz bardziej frustrować się z powodu niemocy. Po ile czasu można robić lajkonika....(dla niewtajemniczonych moja próba wejścia w Shouldermount).
Dzisiaj już 1 grudzień....nowy miesiąc, nowy trening, nowe szanse....????? zobaczymy, może trzeba będzie ,,ze sceny zejść..."
poniedziałek, 30 listopada 2015
wtorek, 17 listopada 2015
a jednak....
...a jednak potwierdzam na swoim przykładzie wyższość ćwiczeń z kulkami nad innymi formami zajęć (Przetestowałam chyba wszystkie możliwe formy zorganizowanego fitnesu dostępne w naszym mieście na przestrzeni prawie 20 lat - więc wiem o czym mówię) .
Tak, byłam mega sceptycznie nastawiona stawiając pierwsze kroki na sali z kettelkami. Zdecydowałam się tylko dlatego, że ćwiczenia na rurce zaczęły wymagać większej siły rąk. Bez entuzjazmu skierowałam tam swoje pączkowate ciałko i....są efekty. Wymierne, (nie wymyślone przed lustrem w okresie tzw. dobrego dnia spostrzegania siebie - dobra, dobra, każda tak ma, jest dzień tzw. z ang. bad hair day, kiedy nawet włosy nie współpracują, i dzień - ,,ale jestem zajebista" - ale do rzeczy..) po pierwsze na rurce zrobiłam brassmonkey - tylko dzięki temu, że zamieniając u góry nóżki, całe ciałko trzymam na rękach, zrobiłam butterfly - a i udało mi się zrobić całkiem ładne ,,D" więc kolejny krok czyli Aisha jest już tylko kwestią czasu (oczywiście patrzę realnie, i nie jest to koniec listopada, ha, na pewno nie tego roku, ale jak już kiedyś napisałam nigdzie się nie spieszę - dopnę swego), I uwaga...najważniejsze chyba dla każdej kobietki na wiecznej diecie - zmniejszam się - nie będę tu rzucała kg, bo podejrzewam, że w tej materii niewiele się zmieniło, ale ubrania są luźniejsze (no chyba, że mole które zwężały je w szafie w nocy wyprowadziły się ;-) Pewnie efekt byłby bardziej spektakularny, gdybym do tego dodała dietę, ale ja na samo słowo dieta staję się, tak głodna, jakbym przez tydzień nie jadła. Dlatego swoim tempem, odżywiając się z głową, ale bez szaleństwa (czekolada ciągle jest moją słabością...) brnę do przodu... Wiem, Ameryki nie odkryłam, ale może komuś pomoże to, aby jednak zrobić ten pierwszy krok. Bo kulki dla się lubić...8 kg są bardzo przyjazne, 12 kg całkiem sympatyczne, a 16 kg już się do mnie z kąta uśmiechają.
![]() |
Portos z ,,piłeczką" |
Subskrybuj:
Posty (Atom)