wtorek, 17 maja 2016

Raz pod sufitem, a raz na ziemi...

W końcu zaświeciło słońce...w końcu coś się ruszyło, a raczej ja się ruszyłam. W zeszłym tygodniu na środowym treningu rurkowym....ale od początku - rozgrzewka - rozgrzewamy ramiona, robimy mostowania itp. oho - myślę sobie - no to mogę już iść do domu - bo pewnie będą joginy, baleriny i tego typy mostkowe figury...ale nie!!! Robimy Cupidyna, który o dziwo super mi wychodzi, kurcze potem następnym poziom - wow w wykonaniu instruktorki wygląda spektakularnie - przejście z Reiko do cupidyna i potem do butterfly-a -wygląda też mega trudno, tak jakby nie do zrobienia - ale nie!!! No dobra reiko wychodzi mi tylko z ziemi, więc się nie liczy, ale od czego jest wejście boczne - ciach i jestem w cupidynie, no i co dalej...na szczęście Dżoena czuwa i myk przerzuca mnie do butterfly-a WOW!!! Głowa rozumie, że się da - to kuję żelazo puki gorące - sama - myk -  nie udało się, ale jest blisko, drugi raz myk - kurcze ręka nie tak, trzeci raz myk - TARAAA!!!! Udało się i tak parę razy dla zapamiętania. Duma mnie rozpiera, z radości unoszę się parę cm nad ziemią, chwalę się każdemu po drodze - do szatni,( bo inni raczej nie rozumieją). No właśnie, jak pokazać moją dumę w domu. Dobra, przyjdę na open-a i się nagram. Plan jest....

Ale w czwartek kettle - godzina swingów - bleeee - zrobiłam ich chyba milion, no dobra 500 tzn. tyle miało być, no to powiedzmy, że zrobiłam 495 razy. Nie jest źle, ale ręce bolą, nogi bolą - zasypiam mega zmęczona.
Jednak unosi mnie ciągła euforia, że w końcu mi się coś udało i to nie byle co. Pierwsze mini combo!!!
Na opena docieram już na oparach - wstałam o 5 rano, bo moje dziecko jechało na wycieczkę, i musiałam je odstawić do autobusu. Anyway, jestem - posiniaczona i obolała po środzie, wspinam się na rurę. Hop, udało się. Dobra - nagrywam - i tu okazuje się, że nie jest to takie łatwe, za szóstym powtórzeniem - szału nie ma - ale nadaje się do pokazania w domu...Po mega długim dniu, zmęczona ale dalej na oparach euforii wyświetlam filmik,...a tu tradycyjnie ,,złota rada" mojego mężczyzny - ,,wiesz, jak chcesz mieć siłę na takie akrobacje, to powinnaś codziennie robić pompki i brzuszki" - o matko!!!! psssssttttt i tak zeszło ze mnie powietrze. (Nie, nie jest zakompleksionym samcem - po prostu uważa, że tak mnie jeszcze bardziej zmotywuje, I zwyczajnie nie umie \mówić komplementów - taki typ) .
Kolejny tydzień to wzniesienia i upadki. Dżoena pokazuje przejście z Cupidyn-Gemini tzw. drop - czyli po mojemu śruba z góry do dołu z invertem - cupidyn - trochę skorpiona i zakończenie w gemini. Wygląda fajnie i niewykonalne - a jednak do zrobienia. Przy pomocy Asi pierwszy raz się udało, to ciach próbuje drugi raz - zatrzymuje się w połowie figury, bo już nosem wciskam się w materac, i kolejny raz i kolejny i udało się. Dobra, tym razem nagrywam od razu. Wydaje mi się, że wiruję z zawrotną prędkością - patrzę na nagranie a tam ---eh, umarłam ze śmiechu - jakbym dodała szybkie przewijanie to i tak nie wyglądało jak wirujące spadanie - raczej kurczak na rożnie - dalej płaczę ze śmiechu jak to oglądam. 
Jak to nasze wyobraźnie mija się z rzeczywistością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz