poniedziałek, 17 marca 2014

powiedziałam....

Stało się, powiedziałam A., że moje zajęcia to pole dance. Jego mina i odpowiedź była bezcenna. Zapytał: dlaczego, a za chwilę stwierdził, że jak bardzo chcę to czemu nie, jak poćwiczę to zamontuje mi rurę w sypialni, tylko, że my nie mamy sypialni!!!
Ale wracając, do ogłoszenia nowin, moje koleżanki były w szoku!!! Kama stwierdziła, że myślała, że już nic nie przebije mojego różowego telefonu z nagranym sygnałem - ,,sms dla księżniczki''. I przyznałam, że jednak dałam radę przebić. (Telefon miałam jakieś 4 lata temu, a po za tym mam w domu samych facetów, to sama muszę się koronować ;-) to tak a'propo telefonu i różu w moim męskim życiu)
 Kurcze, jak stereotyp króluje na tym świecie. Tak naprawdę, to nasze zajęcia niewiele mają wspólnego z burleską itp. Zwyczajnie jest to mega siłowy trening. W czwartek byłam rano, była grupa mieszana. Dziewczyny do góry nogami wisiały, nie trzymając się rękami rury, a ja tego samego nie umiałam zrobić na ziemi, hehehe. Masakra, za to zawisłam na nogach, hip hip hurrra!, ale piszczele czuję do dziś, ciekawego jak będzie jutro. Natomiast dalej nie do pokonania jest dla mnie niby prosty hak. Tragedia, już się kręcę, już chwytam się nogą i....w ostatniej chwili rezygnuję. Mogę to porównać jak przyklejam plasterek z woskiem do depilacji i już prawie odrywam...i ostatniej chwili rezygnuję. Tylko, że plasterek w końcu muszę oderwać, a tu po prostu przechodzę do kolejnego ćwiczenia.
Instruktorka ćwiczyła na nas prostą choreografię, czyli przejście jak modelka do rury, wszystko z gracją. I wyobraźmy sobie szczupłe dziewczyny, poruszające się z seksapilem, i ja, z metra cięty pączek, próbujący przejść parę kroków choć odrobinę kobieco...tak się rozbujałam biodrami, że samo utrzymanie i zatrzymanie przy rurze niewiele miało wspólnego z gracją i powabem. Raczej to wyglądała jak rozpaczliwe utrzymanie się w pionie... po prostu  żenada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz