naprawdę, wczorajsze zajęcia było bardzo fajnie. W końcu - całkiem sama zrobiłam skorpiona - niestety nie udało się zrobić zdjęcia - bo po pierwsze udało mi się zrobić 1 raz, a po drugie wisiałam może z 10 sekund, zanim ból obcieranego brzucha o rurkę zmusił mnie do zejścia (a raczej łupnięcia na ziemię). W tej figurze chodzi o to, aby utrzymać rurę pod zgiętym kolanem i boczkiem (ale w związku z nadmiarem skóry - takiej wersji się trzymam;-) ciężko mi było wbić rurę w boczek i dlatego tak bolało. Było bardzo wesoło, grupa jest na normalnym poziomie - czyli nie lecą z figurami jak supertalenty (nie chcę tu nikogo obrazić, bo i tak są lepsze ode mnie) - ale w takim towarzystwie jest śmiesznie, przyjemnie. Znowu mam siniaki - po urlopie - czuję się znowu swojsko. Mam dzisiaj zakwasy i jest fajnie.
A do tego odważyłam się stanąć na wadze i uff ulga tylko +0,5 kg - jak na wakacyjne obżarstwo nie jest źle. Jednak czas wrócić do rzeczywistości i dalej walczyć o zrzut a nie nabór kg. Muszę też wziąć się za mojego lubego, po koszulką nagle wyrosła mu piłka - i nie tenisowa - raczej lekarska. Oczywiście nie jest to od piwa. Jak ktoś uważa inaczej to (oczywiście wg mojego męża) to jest w błędzie. To dlatego, że już dawno nie był na sali. Hmmm, biorąc pod uwagę, że oldboye biegają 2 godziny po sali, a potem integrują się na piwie, nie wiem, czy to da jakiś pozytywny rezultat, ale niech próbuje. A co...
czwartek, 28 sierpnia 2014
wtorek, 26 sierpnia 2014
tak, tak! to w lustrze to niestety ja.......
...ten saaaaaam, tak tak. Tak, moje odbicie w gaciach i bluzeczce na ramiączkach ,,cudownie" obnażyło wakacyjne lenistwo. Dlatego mimo wolnych rur bezpośrednio przy tafli lustrzanej, wybieram drugi rząd. No dobra bądźmy szczerzy, dziewczyna przede mną raczej w całości nie zasłania mojego odbicia (jak ma to zrobić jak jest dwa razy węższa), więc jakiś tam kawałek zawsze się ukarze i masakra. Co do postępów na rurce - ani dobrze, ani źle, czyli nadal stoję w miejscu. W sumie to wczoraj tak niewiele zrobiłam, że zastanawiam, się po czym był taka zmęczona - aaaa, już wiem - po próbach podniesienia mojego tyłka ponad głowę (ale grawitacja wygrała, - takiej wersji się będę trzymać, zawsze lepiej to brzmi, niż brutalna prawda).
Ciągle zastanawiam się dlaczego się nie poddaję, przecież kompletnie mi nie idzie - dochodzę do wniosków
1. albo naprawdę wierzę, że jestem w stanie zostać akrobatką, (buuuu, hahahahahah)
2. albo (co jest bardziej prawdopodobne) przechodzę kryzys wieku średniego, czyli nie dopuszczam myśli, że już jestem za stara, żeby mi się udało.
Ciągle zastanawiam się dlaczego się nie poddaję, przecież kompletnie mi nie idzie - dochodzę do wniosków
1. albo naprawdę wierzę, że jestem w stanie zostać akrobatką, (buuuu, hahahahahah)
2. albo (co jest bardziej prawdopodobne) przechodzę kryzys wieku średniego, czyli nie dopuszczam myśli, że już jestem za stara, żeby mi się udało.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
a jednak skrzatów nie ma.....
....jak to w zamieszaniu związanym z pakowaniem, ogarnianiem przed wyjazdem na urlop już zwyczajnie zmęczona, pozostawiłam dom tyle o ile, z nadzieją, że może skrzaty, elfy wypolerują mi domek na nasz powrót...i niestety rozczarowanie - podłoga jak była brudna tak została (i tu też pada moja kolejna teoria, a raczej malutka iskierka nadziei - to jednak w nocy w mojej szafie nie elfy zmniejszają mi ubrania, że rano są jakieś ciasne, shit!) Więc zaraz po urlopie, pranie, sprzątanie....Urlop, urlop, urlop.....minął wcale nie tak szybko jakbym się spodziewała, gdyż urlop nad morzem z moimi Panami - (jak ich kocham najmocniej na świecie, to....) nie należy do super relaksujących. Po wejściu na plażę - czyli jak tylko wbiliśmy parawan, rozłożyliśmy koce i chłopaki sprawdzili czy woda w tym roku nie zamraża im nóg (swoją drogą pierwszy raz Bałtyk był taki ciepły, od kiedy jeździmy) - pada nieśmiertelne pytanie - mamo masz coś do jedzenia - nie szkodzi, że przed chwilą zjedliśmy śniadanie. Przecież przeszliśmy przez las (jakieś 500 m) na plaże..No dobra, na takie pytanie - jestem nad jakąkolwiek wodą - przygotowana. Pół dnia (czyli dopóty, dopóki mam jedzenie) mija miło i spokojnie -ja czytam książkę, a chłopaki szaleją na plaży. Ale w końcu nadchodzi ta chwila, kiedy trzeba wybrać się na jakiś obiad - mój super wspaniałomyślny mąż, abym też miała wakacje zarządził, że jemy na mieście - tylko, że wyobraźcie sobie 4 osoby, które chcą jeść kompletnie co innego - masakra - i to, jak co roku jest punktem zapalnym naszych wyjazdów (kur...., szybciej bym coś ugotowała, mniej stresu by mnie to kosztowało, niż chodzenie po nadmorskiej miejscowości próbując wszystkich zadowolić). Mój mężulek stwierdził, że jest nad morzem i będzie jadł rybę, i był wielce zbulwersowany, że my chcemy coś innego - bo wg niego kto je pierogi nad morzem????? Otóż - ja!!! Trzeciego dnia nie mogłam potrzeć na frytki, Kacper chciał jeść codziennie pulpety, a Marcel...hmm - on generalnie w ogóle nie miał potrzeby jedzenia....I tak każdego dnia. ,,Pełen relaks" Ale przeżyłam i z radością wróciłam do domu.... Ale nie było tak źle, tylko posiłki to masakra, reszta jakoś przeszła - poznałam nowości w drinkach - otóż Panie ze Śląska częstowały mnie drinkami - wódka z....wodą truskawkową....ciekawe doznania (brrr, dalej na samą myśl mnie telepie) - ale na pewno więcej nie powtórzę ;-) Miałam też chwile dla siebie, bez jęczydełek - rano zanim oni otworzyli oczka - biegłam sobie na plaże - i tam biegałam...żartuję....raczej podbiegałam od falochronu do falochronu - i na kompletnie pustej plaży - mogłam przećwiczyć moje ćwiczenia rozciągające. Nieważne jak to nieporadnie wyglądało, przecież nikt mnie nie widział, a mi wydawało się, że na takiej super pięknej plaży, nie może to wyglądać źle. Ha. i z czystym sumieniem, po południu pochłaniałam gofra. Drugi tydzień, to jezioro, wędkowanie (a raczej 90% rozplątywanie żyłem w wędkach chłopaków) i spacery dookoła jeziora połączone z szybkim grzybobraniem. Dzisiaj już jestem w pracy, po południu idę po przerwie na rurki, boję się, że wszystko zapomniałam...
piątek, 8 sierpnia 2014
w końcu urlop!!!!
Od dzisiaj od godziny 11.30 oficjalnie rozpoczynam urlop!!! I tu zaczynają się moje problemy. Jak nie przytyć na urlopie. W sumie teoretycznie bardzo łatwo - czyli jeść zdrowo, ćwiczyć...bla bla bla. Kto z nas tego nie wie. W praktyce jest zupełnie inaczej, wiadomo, że gofry nad morzem smakują tylko z bitą śmietaną, a ryba z frytkami, a nie ryżem ;-) Nie wspomnę o zimnym piwie na plaży. Ratuje mnie tylko to, że piwa na plaży nie piję - bo, prozaiczny powód - nie ma WC, więc nie robię sobie kłopotu. Co do gofrów jest trochę gorzej, co prawda nie lubię z bitą śmietaną, ale sosu tofii sobie nie odmawiam. I po prostu obiecuję sobie, że chociaż przynajmniej parę pompek się przydarzy. Może i ,,deska" i jakieś tam rozciąganie wpadnie. Cóż pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że będzie dobrze ;-).
A co do rurek, od kiedy zmieniłam grupę na tą, która zaczęła miesiąc później idzie mi znacznie lepiej, ale teraz przerwa dwutygodniowa i znów mogę być w tyle....zawsze będę mogła cofnąć się znowu. (taki własny żarcik, wiem tylko ja się zaśmiałam). Aha, nie byłabym fair gdybym nie wspomniała, że dostałam pochwałę od naszej guru, że zrobiłam postępy w rozciąganiu - (może to brzmi infantylnie) ale dodało mi skrzydeł.
I to tyle, do zobaczenia po urlopie.
A co do rurek, od kiedy zmieniłam grupę na tą, która zaczęła miesiąc później idzie mi znacznie lepiej, ale teraz przerwa dwutygodniowa i znów mogę być w tyle....zawsze będę mogła cofnąć się znowu. (taki własny żarcik, wiem tylko ja się zaśmiałam). Aha, nie byłabym fair gdybym nie wspomniała, że dostałam pochwałę od naszej guru, że zrobiłam postępy w rozciąganiu - (może to brzmi infantylnie) ale dodało mi skrzydeł.
I to tyle, do zobaczenia po urlopie.
czwartek, 7 sierpnia 2014
czy dzieci są przeszkodą? Taka dygresja o dzieciach.
Wczoraj nawiązała się rozmową na temat dzieci, a konkretnie zaczęło się od wychwalania nowej instruktorki tzn. jej ciała - dziewczyny ,,przed - dzietne" wpadły w zachwyt i niedowierzanie nad tym, iż owa Pani jest po dwójce dzieci, w ,,średnim" wieku i tak świetnie wygląda - i padło pytanie co robić, żeby tak było? W sumie mam sporo koleżanek w ,,średnim" wieku (czyli moje rówieśnice), które są po dwójce, a nawet trójce dzieci i wyglądają zajebiście (i tu niestety muszę wspomnieć, że nie są takimi maniaczkami sportu jak ja, ba...nawet od wielu lat spodnie sportowe zakładają tylko do sprzątania - wiem życie jest niesprawiedliwe, bo mi daleko do takiego stanu sic!!). Ale wracając do tematu, który wczoraj się wywiązał, a że jestem w tym samozwańczą ekspertką - stwierdziłam - można tak wyglądać nawet po 5 dzieci - ale zasada jest jedna - nie jemy w ciąży za dwóch (i tu szczególnie muszą uważać dziewczyny, które mają tendencję do tycia - te na wiecznej diecie), nie traktujemy ciąży jako wymówki do zaprzestania aktywności fizycznej (oczywiście jeżeli zdrowie pozwoli) i co najważniejsze - nie słuchajmy opowieści - ,,ja, jak karmiłam to schudłam 20 kg" - zero prawdy - chyba, że jednocześnie żyła na wodzie i suchym chlebie. I teraz mity na temat wyglądu naszego ciała - dziewczyny nie oszukujmy się, jak rodzi się dziecko w wieku 20-paru lat - to prawdopodobieństwo - że nasze ciało będzie wyglądać jak przed ciążą - wynosi 90%, ale z wiekiem ten procent maleje. (ojej, chyba przeraziłam wszystkie przyszłe mamy) - Ale co to za cena - za słodką laurkę na dzień matki ze stosem błędów ortograficznych - koham cie mamo - (oczywiście wszystkie literki w lustrzanym odbiciu).
Dobra, a co z brakiem czasu dla siebie - kolejny mit - wg mnie, ktoś kto tak mówi - to wybierz jedno - albo wszystkie:
1. jest źle zorganizowany
2. wziął na swoje barki od początku całe wychowanie dzieci - a potem tłumaczy, że bez niej dziecko nie uśnie, nie zje itp - a w ogóle kiedykolwiek chciałaś, żeby kto inny to zrobił? I nie mam tu na myśli po roku, kiedy już całkiem jesteś wymęczona - tylko od początku - dziecko ma dwoje rodziców - i jak od początku nie wciągniemy partnerów do wspólnej opieki - to im dalej będzie trudniej. (oczywiście nie dotyczy to samotnych matek - dla nich pełen szacunek - są takie, które też potrafią sobie zorganizować życie, żeby nie było pt. żyję tylko dla dziecka)
3. po prostu nie chce się gdziekolwiek wychodzić - i po prostu szukamy wymówki.
Nie jestem idealną matką, nie mam figury modelki - (ale przed dziećmi też jej nie miałam) ale myślę, że moje dzieci, przez to, że dwa razy w tygodniu biegnę na fitness (od początku ich życia) - nie są bardziej ubogie w moją miłość. Doskonale wtedy radzą sobie w domu z tatą. Teraz kiedy podrosły, nawet same z sobą. Nie czuję, żebym ich zaniedbywała, a one nie wiszą mi przy nodze jak wychodzę, traktują to jako zwykły element planu dnia. I tyle! Jak zawsze sobie mówię, nie ma rzeczy niemożliwych, jest tylko nasze własne ograniczenie.
Dobra, a co z brakiem czasu dla siebie - kolejny mit - wg mnie, ktoś kto tak mówi - to wybierz jedno - albo wszystkie:
1. jest źle zorganizowany
2. wziął na swoje barki od początku całe wychowanie dzieci - a potem tłumaczy, że bez niej dziecko nie uśnie, nie zje itp - a w ogóle kiedykolwiek chciałaś, żeby kto inny to zrobił? I nie mam tu na myśli po roku, kiedy już całkiem jesteś wymęczona - tylko od początku - dziecko ma dwoje rodziców - i jak od początku nie wciągniemy partnerów do wspólnej opieki - to im dalej będzie trudniej. (oczywiście nie dotyczy to samotnych matek - dla nich pełen szacunek - są takie, które też potrafią sobie zorganizować życie, żeby nie było pt. żyję tylko dla dziecka)
3. po prostu nie chce się gdziekolwiek wychodzić - i po prostu szukamy wymówki.
Nie jestem idealną matką, nie mam figury modelki - (ale przed dziećmi też jej nie miałam) ale myślę, że moje dzieci, przez to, że dwa razy w tygodniu biegnę na fitness (od początku ich życia) - nie są bardziej ubogie w moją miłość. Doskonale wtedy radzą sobie w domu z tatą. Teraz kiedy podrosły, nawet same z sobą. Nie czuję, żebym ich zaniedbywała, a one nie wiszą mi przy nodze jak wychodzę, traktują to jako zwykły element planu dnia. I tyle! Jak zawsze sobie mówię, nie ma rzeczy niemożliwych, jest tylko nasze własne ograniczenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)