piątek, 20 października 2017

Jesień za oknem, po raz kolejny zmiany...
Ale nie tylko zmiany grupy,  ale zmiany nastawienia do siebie, do treningów, do moich wyników. 
Po nadejściu nowego roku szkolnego, a co za tym idzie nowych planów treningów moich dzieci, zmuszona byłam również do zmian w moim grafiku. Wróciłam na jedne zajęcia do mojej starej grupy zaawansowanej, i dołączyłam do innej średnio-zaawansowanej  (chyba tylko stażem, bo wymiatają po mistrzowsku). Wróciłam, co nie znaczy, że wyrównałam poziom do moich koleżanek. Nic bardziej mylnego, ale też nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, żeby przynosiło mi to satysfakcję, przyjemność, radość. Bo na zawody i pokazy się nie wybieram. Jestem silniejsza, to na pewno. (Dzięki treningom z kettlami - polecam wszystkim!!!) Mobilność moich barków, oraz wygięcie w plecach z zerowego przesunęłam o jeden poziom - są to milimetry, ale dla mnie krok milowy. (dzięki Zuza💓). Z każdych zajęć wychodzę z kolejnym moim małym osiągnięciem, progresem. To jest w końcu!!! podwieszanie na jednej ręce, a to lepiej przyklejone plecy i łokieć przy poisonie. Wiem, że zrobiłam 50% tego, co dziewczyny na treningu, ale dla mnie na teraz jest to 100%.
Celem jest ciągle AISHA. I wiem, że jestem coraz bliżej, moje ,,D" może nie jest idealne, ale już silne, powtarzalne....
Więc się nigdzie nie wybieram, chociaż czasem miałam chwile zawahania, czy to już koniec, czy powinnam podziękować. I potem przychodzi otrzeźwienie, czasem z głębi samej siebie, a czasem od instruktorek. Przecież ja przed nikim nie muszę się popisywać, tłumaczyć. Tak długo jak będzie mi to sprawiać przyjemność i zdrowie pozwoli - tak długo będę się bawić. (Za kasę, którą zostawiłam w klubie  kupiłabym już własną rurę, ale po pierwsze nie mam gdzie ją zamontować, a po drugie ile ludzi kupiło sobie rower stacjonarny i suszy na nim ręczniki 😉)
Za tydzień już 4 rura party - czyli urodziny Klubu - 
tym razem poza klubem. 
Do zobaczenia. 

wtorek, 22 sierpnia 2017

Pączek Na Rurze: lato, lato i po lecie...

Pączek Na Rurze: lato, lato i po lecie...: Miałam tyle pomysłów, aby napisać post, ale jakoś się nie złożyło. W ciągu tych dwóch miesięcy wakacyjnych działo się i nie działo się... ...

lato, lato i po lecie...

Miałam tyle pomysłów, aby napisać post, ale jakoś się nie złożyło. W ciągu tych dwóch miesięcy wakacyjnych działo się i nie działo się... Tak jak sobie obiecałam, w wakacje mogłam w końcu uczestniczyć w zajęciach strechingowo-jogo-wych (ja to tak nazywam) z moją ulubioną Joginką Zuzką 😍. Zrobiłam progres w staniu na głowie, no dobra nie szalejmy...jeszcze nie stoję bez ściany, ale postawę wyjściową już mam prostą i jedną nogę prostuję (jak na ćwiczenie tego raz na jakiś czas, jest dobrze). Żałuję bardzo, że wakacje już zbliżają się do końca i nie będę mogła  regularnie uczestniczyć w zajęciach.

Idąc dalej odważyłam się wziąć udział w  Warsztatach z Kamą Nienałtowską 15.07.2017!  
Było mega trudno DLA MNIE oczywiście. Już na rozgrzewce umierałam, nie wspomnę o kolejnych chwilach. Dziewczyny były bardziej rozciągnięte, więc jakoś im szło, jednak ja przedstawiałam obraz nędzy i rozpaczy, a moją mina przedstawiała pytanie I CO JA ROBIĘ TU!?!???... Przeżyłam, nawet wyszłam zadowolona, wyniosłam z tego bardzo dużo i jedyne czego żałuję, to moich marnych notatek. Na dzień dzisiejszy niewiele pamiętam, a było sporo ćwiczeń, które mogłabym próbować w domu, jednocześnie nie robiąc sobie krzywdy. Czy poszłabym drugi raz...tak. Z każdych warsztatów coś się dla siebie wynosi. Np. ciastka...(żart) Oj, jeszcze zawsze dostaje się dyplom uczestnictwa. 😉Tak na serio, to od nas zależy jak do tego podejdziemy, trzeba znać swoje ograniczenia, ale nie ograniczać się. Czyli nie spodziewałam się po sobie szpagatu, ale miło zaskoczyłam się, że nie jest tak daleko...



Co było dalej...hmmmm, wakacje, urlop...i jak to bywa dodatkowe kg..a cóż zrobić...jakoś trzeba z tym żyć😏
Po urlopie CIĘŻKI (dokładnie w tego słowa znaczeniu) powrót, nie odważyłam się zacząć od rurki, poszłam więc wypocić trochę wody (marząc, że to tłuszcz) u Olgi, która miała serce i nie dobiła mnie na pierwszym treningu. A potem już z górki..a raczej z rurki. Bo upały (tak jakoś tak się zdarzało, że w czasie zajęć zawsze było duszno i dopiero po burza), więc rączki ślizgały się niemiłosiernie. Coś tam próbowałam robić, w czasie kiedy dziewczyny powtarzały i dalej powtarzają do egzaminy.
Nie jest łatwo, znowu mam chwile zwątpienia.
Za dwa tygodnie wrzesień, pewnie coś się zmieni w logistyce popołudniowej naszej rodziny, gdzie wyląduję, co będzie dalej nie wiem....Póki co jak już rok temu pisałam, życie zaczyna się po czterdziestce, i teraz już nic nie muszę, teraz wszystko mogę...to czas pokaże co mogę i do czego jestem jeszcze zdolna...może w końcu aisha.....

czwartek, 8 czerwca 2017

#wStyluParadyż

Dlaczego taki tytuł? Związany z konkursem, w którym do wygrania jest metamorfoza łazienki. ;-)

Ale nie o tym dzisiaj. 
Dzisiaj o tym, dlaczego warto spełniać się w tym, co nas cieszy, bawi i uszczęśliwia. 
Po raz kolejny udowadniam sobie, że to co robię, robię dla siebie. Mimo, że leci kolejny rok mojej przygody z pole dance, nie zostałam instruktorką (jak dziewczyny, z którymi zaczynałam i stały się moimi mentorkami), nie biorę udziału w zawodach, jak koleżanki, z którymi trenowałam (ale oczywiście mocno trzymam kciuki za ich występ).
Jestem sobie taka zwykła, ale w sumie to chyba nie taka zupełnie zwykła...mam już 40 lat (to ludzie tyle żyją😂???), w martwym podnoszę 60 kg (nie spróbowałam większego kettla, bo nie mamy na stanie 💪). A co!!!!
Na rurze nie jest już tak kolorowo, jeżeli bym liczyła godziny na treningu itp, ale nie o to chodzi!!!. Cieszą mnie moje małe sukcesy. Jak zaczynałam, wiele figur nie robiłam, a potem zwyczajnie do nich nie wracałam albo po prostu z góry zakładałam, że się nie da. Moje mini sukcesy tego tygodnia to Jamilla, którą męczyłam jakiś czas temu, a teraz hop i nie spadam po pierwszym obrocie...kręcę się z nóżkami prostymi, zgiętymi itp aż do 😰. Drugi mini sukces to zamknięcie skorpiona, biorąc po uwagę moją niemobilność barków, to jest mega postęp, Niewiele mi brakuje do zamknięcia Gemini...Mała rzecz a cieszy. Więc cieszmy się SWOIMI osiągnięciami, nawet jeżeli dla innych są to mini, a nawet żadne osiągnięcia, dla nas czasami są to kroki milowe. 
BĄDŹMY SOBĄ. BĄDŹMY SZCZĘŚLIWI. 

wtorek, 23 maja 2017

Jeden krok w tył, dwa w przód...

Czasem trzeba zrobić krok do tyłu, żeby móc pójść w przód...

Tak! Ponownie zmieniłam grupę, długo  myślałam, co zrobić. Moje rurkowe treningi wyglądały tak, że 80% czasu stałam i patrzyłam jak inne walczą, a resztę próbowałam, jeżeli w ogóle byłam w stanie coś spróbować...
Grupa się kurczyła i tak naprawdę to sytuacja wymusiła na mnie zmianę...przeniosłam się do grupy początkującej i  znowu uwielbiam treningi,...znowu wychodzę z nich zmęczona, posiniaczona, ale szczęśliwa...Spiny, pierwsze figury, które jak zaczynałam były w sferze marzeń, teraz mogę zrobić, udokumentować, poćwiczyć różne zejścia (a nie jak do tej pory dźwiękowy ślizg 😂).
Nie, nie myślcie, że teraz na grupie cwaniakuję, albo jestem najlepsza, nic z tych rzeczy...przecież figury, które dziewczyny się uczą dla mnie też są nowe...w praktyce (teorię to mam w jednym paluszku, ehhh). Nie chciałam kończyć przygody z rurką, ale powoli traciłam motywację, to było dla mnie strzałem w 10. Do mojej grupy doszły jeszcze dwie ,,weteranki" i dalej sobie we własnym tempie, nie goniąc nikogo, walczymy, dobrze się bawimy...No dobra, supermena dalej nie zrobiłam i chyba jestem jedyną na świecie osobą, która po takim czasie przygody z pole dance nadal nie robi supermena😭 Ale nie można mieć wszystkiego, w końcu Batmana umiem zrobić 😉 (a to też bohater!). 

Wrócę też do majówki, która pogodowo przypominała długi weekend listopadowy, ale dla mnie była to najlepsza majówka, kiedy zupełnie miałam gdzieś jaka jest pogoda. Nasz klub przygotował mega warsztaty. Acro, modern, i exotic. Ostrożnie zapisałam się na acro i modern, zakładając z góry, że z exotic i kocimi ruchami mam tyle wspólnego co piernik z wiatrakiem. Ale jak wspomniałam wcześniej, pogoda nas nie rozpieszczała, więc kiedy moja cierpliwość aby nie zrobić krzywdy moim dwóm ,,uroczym" synom, i nie rozwrzeszczeć się na całą okolicę, na kolejne wezwanie ,,mamoooo, a on....." wyszłam wcześniej do klubu (pomyślałam - cisza, kanapa, popatrzę jak to wygląda z tym exotic) Na miejscu okazało się, że jest jeszcze miejsce, i już po chwili, tarzałam się po ziemi, próbowałam z gracją wstać i jeszcze z lekkością machnąć biodrami. Szacun, Asia odczarowała dla mnie exotic. Było zmysłowo, seksownie (dobra pewnie nie w moim wykonaniu...ale niech sobie tak myślę)  i...męcząco. (exotic jest wymagający bardziej niż nam to się wydaje. ) Zostałam zaczarowana tak, że od razu zapisałam się na kolejny dzień, aby utrwalić układ. (dzisiaj może już całego układu nie pamiętam, ale w głowie zostały mi ładne przejścia, wstawanie..). 
Kolejne warsztaty to acro - druga Asia zawsze pomocna (jak na załączonym obrazku) robi z nami figury, które wyglądają na niewykonalne. Mój pierwszy ,,drop" w życiu zakończył się mega krwiakiem na ręce (tak to jest jak się do końca nie słucha instruktora), ale mimo, że wykonanie przeze mnie było w ,,slow motion - to wyszłam taka dumna, jakbym zrobiła drop  z najwyższej rury jaka jest - z szybkością światła😂😂😂.  I ostatnie warsztaty Modern z Martą. Cud, miód i lekkość Marty. Tak mnie poniosło, że nawet odważyłam się nagrać nauczony układ...(ok, nikomu nie pokazałam, ale mam...💃)
To były super trzy dni spędzone po parę godzin w klubie. Sprawiły, że  wychodziłam zmęczona, ale naładowana super pozytywną energią, gotowa na kolejne wezwania ,,mamooooo....a on.....!!!)
CHCĘ WIĘCEJ!!!

piątek, 24 marca 2017

Trudna miłość...

...dzisiaj nie będzie o pole dance, ale mojej trudnej miłości - czyli o kettlach. Kettle albo się kocha, albo nienawidzi. Ja i kocham i nienawidzę jednocześnie. KOCHAM za to co robią z moim ciałem, umysłem i NIENAWIDZĘ za to samo, jednocześnie. 

Kettle są magiczne, ale bardzo wymagające. Jeżeli oczekujesz super metamorfozy ciała w miesiąc, sorry zły adres. Oczywiście kettle wyrzeźbią figurę, ale u każdego inaczej i w innym tempie. Jeżeli chcesz zmienić i ciało i samoocenę, i masz trochę cierpliwości - to jest to. 
Dobra, tylko ja nie jestem specjalistą, który będzie wymądrzał się na temat wyższości jednego sportu nad drugim, jestem zwykłą dziewczyną (hehe raczej kobietką w średnim wieku, ale dziewczyną tak ładnie brzmi 😉 , która chce wam przedstawić swój, zupełnie NIEOBIEKTYWNY😇 punkt widzenia na temat tych czarnych kulek. 
Kettle nauczyły mnie pokory, bo oczywiście jestem w stanie chwycić duży ciężar i zaszpanować przed innymi Lejdis, ale potem to odchoruję podwójnie. Dzięki super instruktorkom (😍Kaja,Kasia,Angi), z którymi miałam i mam przyjemność ćwiczyć, codziennie odkrywam jak zmieniam się ja, moje spostrzeganie samej siebie i moja SIŁA. Kobieca SIŁA! I za to kocham kettle..

NIENAWIDZĘ - bo uzależniły mnie od siebie. Nie ważne czy mam super dzień, czy słabszy muszę przyjść. I dzięki wiedzy przekazanej, przez moje mentorki, nie martwię się tym, iż jednego dnia ósemka to mój maks, a innego pokonuje moje lęki, próbując coraz większe ciężary. I tu obalam mit (myślę, że nawet jako pączkowy laik, mogę się w tym wypowiedzieć) mimo większych ciężarów, ja sama zmniejszam się. Dobra nie oszukujmy się, nie stałam się nagle rozmiar 36 (bo do tego potrzebna jest dieta), ale powoli, powoli...Kettle to nie wesoła zumba, ale skupienie, spięcie i TECHNIKA, TECHNIKA I JESZCZE RAZ TECHNIKA(bez techniki, nawet milion swingów nie pomoże, a tylko można sobie zrobić krzywdę). Kettle zaczęłam 2 lata temu, i na każdych zajęciach poprawiam swoją technikę. Na początku nie robiłam przysiadów, bo ból kolan mi dokuczał. Myślałam, że to przez przysiady, obciążenie i takich tam milion wymówek. W moim przypadku, nic bardziej mylnego, po prostu nie robiłam przysiadów poprawnie TECHNICZNIE. Uwagi instruktora Angeli - PowerWorkout (chyba nie znam bardziej wymagającej technicznie instruktorki- PEŁEN SZACUN - i mogę jej tłumaczenia  słuchać milion razy, bo za każdym razem odkrywam coś nowego,zawsze coś poprawię)  nie dość, że pomogła mi zrobić poprawne przysiady z niemałymi (jak dla mnie oczywiście) kettlami, to po zajęciach nie czuję już bólu. Oczywiście przysiady nie są moją ulubioną formą ćwiczeń, ale jak to się mówi DUPA SAMA SIĘ NIE ZROBI 😂(a lato tuż, tuż)

Co kettle zrobiły ze mną? Chyba dużo, bo skoro moja przyjaciółka, która co najmniej od 15 lat nie ćwiczyła i nie miała takiej potrzeby (wg niej😉) od miesiąca ćwiczy razem ze mną.. 
JEST SIŁA!!! A SIŁA JEST KOBIETĄ 💪

środa, 22 lutego 2017

tańczyć każdy może...

...chyba...jeden lepiej, drugi gorzej... ważne, żeby sprawiało radość. No i poniosło mnie, heheh. Kocie ruchy nie są moją mocną stroną. Raczej ruszam się jak balerina, której rąbek spódnicy przeszkadza...ale cóż nie każdy może wygrywać ,,You can dance".  Wracając do tematu, w zimne wieczory na sali, kiedy utrzymanie się na rurce przeze mnie graniczny z cudem - temat - trzy figury w układzie tanecznym było (dla mnie) zbawieniem, Tak przynajmniej mi się wydawało,  Muzyka całkiem przyjemna, nie bardzo trudna... na koniec zajęć - przedstawiamy co ułożyłyśmy - brak chętnych...cisza, kto pierwszy...cisza, no dobra idę na żywioł (chyba miałam jeden z tych niewielu dni, kiedy czuję się królową parkietu 😂😂😂 na trzeźwo💪) zaczynam,..muzyka leci...ja tańczę (no dobra, poruszam się w rytm muzyki, chyba...), trochę ,,tarzam się" po ,,kociemu" po podłodze...koniec. Brawa...Siadam, tańczy następna, potem super występ Marty... Po zajęciach pytam koleżanki, i jak było?!?: pada dyplomatyczna odpowiedź: ALE MASZ ODWAGĘ, ŻEBY TAK WYJŚĆ JAKO PIERWSZA...👀  No...wielki szacun też od instruktorek, hehe zapewne nie za walory artystyczne...🎠

środa, 11 stycznia 2017

NOWY ROK, KOLEJNY KROK...

Nadszedł niespodziewanie nowy rok...oj tak, zaskoczył mnie tak samo, jak każde moje urodziny 😲. Oczywiście nic-  co sobie założyłam - nie udało się. Fliper samodzielnie się nie udał, nie stanęłam też na jednej ręce przy rurze tak długo, abym mogła to udokumentować i ten cholerny superman 😬
Dlatego w tym roku NIC SOBIE NIE POSTANAWIAM!!!
Co się uda to będzie, co się nie uda, to trudno. PRZECIEŻ JA NIC NIE MUSZĘ!
Ja po prostu robię to co CHCĘ!!!

Od stycznia przeszłam do kolejnej grupy. Tym razem spotkałam się z częścią koleżanek, które awansowały do grupy silniejszej, Ale nie dołączyłam do nich bo one osłabły, oj nie, nie, albo ja nagle zajaśniałam talentem- tylko dlatego, że nasza rekreacyjna grupa się rozpadła 😔. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W końcu poczułam jak to jest utrzymać się w handspringu (oczywiście dzięki asekuracji silnych koleżanek). Samej udało mi się zrobić wariację handspringu z trzymaniem w archer grip.  Coś tam się udało. Szczególnie teraz kiedy jest zimno i jedziemy po rurze jak strażacy. Aby do wiosny... Dobra nie ma co narzekać, szefowa grzeje salę jak może...

Na koniec zeszłego roku (czyli jakieś trzy tygodnie temu😂) zaistniałam w Ironowej telewizji na YT. Może temat nie szczególnie dla mnie powinien być powodem do chwalenia się - opowiadałyśmy z współtowarzyszką rurkowych zmagań, jak odnaleźć się, w sali pełnej świnek-chudzinek, w rozmiarze 40+ na zajęciach pole dance. Jakoś poszło, może zainspirowałyśmy parę dziewczyn, które się wahały. Bo faktem jest, że pole dance to taka mega sprawa, super satysfakcja i budowanie pewności siebie.

A'propo pewności siebie, nasz klub, jak wiele innych oferujących zajęcia sportowe, zazwyczaj reklamuje się zdjęciami ładnych, wyrzeźbionych lasek. Dla mnie ok. bo też wolę zobaczyć sportowe, ładne ciało, (które nawet jak się nie przyznajemy głośno, inspiruje nas). Ale ostatnio to mój klub przegiął 😉, widzę ogłoszenie o naborach, a tam zdjęcie moje koleżanki z sali, której nogi zaczynają się na wysokości mojego biustu 😁 i tekst, że samo się nie zrobi. Cóż za kłamstwo!!! Za miesiąc będą już trzy lata, od kiedy uczęszczam na zajęcia, wiszę głową w dół, głową w górę, targam ciężkie kettle, a jak miałam 160 cm wzrostu tak mam, a moje ręce mimo kilogramów w martwym ani milimetr się nie wydłużyły. Hmmm ☁ życie jest niesprawiedliwe....

Na koniec, pochwalę się prezentami. Bo przecież święta, nowy rok...Nie czekałam na to co dostanę, bo nikt tak dobrze nie wie, co chcę, tylko JA. Więc w tym roku prezenty zrobiłam sobie sama.
Super koszulki kotkowo-kettlowe, nowe gatki od firmy http://www.wearcontrol.pl/ i ...z poczucia ,,MIECIA" spódnicę tiulową. (Dobra, dobra, każda z nas ma w szafie takie ,,MIECIE" - czyli rzeczy, które zapewne nigdy nie użyjemy, ale czułyśmy, że musimy je mieć!) 


NO CÓŻ, TERAZ  RAŹNY KROK (RACZEJ HOP!!) W NOWY ROK!!!!