czwartek, 8 grudnia 2016

czy już wystarczy??? czy to już czas?

18.11.2016
Sama nie wiem, to już lekka żenada. Od ponad dwóch lat przychodzę na zajęcia i...dalej jestem pączkiem na rurze walczącym o to aby chociaż chwilę utrzymać w powietrzu. To nie ta mobilność barków, to za krótkie ręce, a ostatnio doszło UWAGA!!! za krótkie paluszki...OMG!!! Każdy normalny już dawno by zrezygnował. A ja jak ten bumerang wracam dwa razy w tygodniu, zajmuję rurę (może komuś bardziej zdolnemu) i wierzę (bo chyba już mi tylko wiara została), że jednak coś spektakularnego zrobię, a czas leci tik, tak, tik, tak... Moje współtowarzyszki, które również rekreacyjnie jak ja spędzają czas na sali przy rurkach, coś ostatnio zawodzą...trudno komentować i śmiać się z własnych niemożliwości, kiedy reszta świnek-chudzinek wymiata. Cóż, przecież mam wybór. Nikt mnie do tej rury nie przykleił (w sumie to szkoda, może by mi się w końcu udało utrzymać w figurze dłużej niż 5 sekund!). Dobra, jest mój mały sukces - utrzymuję się w staniu na głowie chwilę bez opierania się o ścianę, walczę ze staniem na rękach, ale muszę jeszcze uzbroić się w cierpliwość.
Tak więc mijają kolejne miesiące, jak pączkiem byłam, tak jestem (a chciałam być co najmniej precelkiem ;-) 
Pole dance uzależnia bez względu na osiągnięcia. No dobra, ostatnio bardziej mnie cieszą zajęcia z tańca...ale i tak nie zrezygnuję. Oświadczam, że na razie nie zamierzam zwalniać mojej rury i JUŻ!.cdn....
pączuś próbuje stanąć na rękach...


Ciąg dalszy....08.12.2016

Nie opublikowałam wyżej napisanego postu, bo miałam dalej coś dopisać, wrzucić i tak minął prawie miesiąc...czy coś się zmieniło? Poziom.....????
Dobra, już dosyć o poziomie...staje się to nudne, nawet dla mnie, więc wyobrażam sobie znudzenie potencjalnego czytelnika (jeżeli w ogóle ktoś to czyta).
Ale skoro jest to mój dziennik sukcesów i porażek, to może jakiś mały plusik - mój cel do końca roku (wygląda realnie!) to fliper i stanie na jednej ręce przy rurze na tyle długo, żebym mogła to uwiecznić na zdjęciu. Już udało mi się stanąć na tej jednej ręce ale niestety utrzymuję się sekundy, więc nawet najlepszy, najszybszy aparat nie da rady tego uchwycić,



Z nowości dowiedziałyśmy się o łączeniu grupy.
Która to już moja???? Ale nie o to chodzi. Każdy kto ma dzieci w wieku szkolnym z zajęciami pozalekcyjnymi, dobrze wie, że ułożony we wrześniu plan logistyczny na cały tydzień jest na styk. Wystarczy, że coś wypadnie albo się zmieni to sypie się wszystko i wszystkim. I to jest największym problemem, więc teraz myślę...naprawdę nagimnastykowałam się, żeby ułożyć popołudniową logistykę dwójki dzieci, tak abym ja również nie rezygnowała ze swoich pasji...a teraz będę musiała coś wybrać......tylko co, nie potrafię wybrać, zrezygnować...myślę, myślę...najwyżej zapiszę się do grupy początkującej,przecież spiny nie są moją najmocniejszą stroną....

wtorek, 18 października 2016

to już jesień????

Powtarzam się, ale ten czas leci, dopiero były wakacje, a tu już mamy pochmurną jesień. Mam wrażenie, że pada, pada, bleee. A gdzie ta złota polska jesień? No ale nie o pogodzie, skoro już postanowiłam coś napisać po tak długiej przerwie.
Co u mnie? Na rurce raz lepiej, raz gorzej czyli bez zmian - dochodzą coraz to młodsze kursantki, bardziej zdolne, niektóre odchodzą, a my w grupie tzw. rekreacyjnej trzymamy się rur :-) ,,My" bo na szczęście nie jestem tak osamotniona w zabawie pole dance-owej. (uściski dla Karoliny i Marty).

Przyznam, że wrzesień być niczego sobie, (tak skromnie mówiąc )-
 jest coś z czego jestem mega, mega, mega dumna-

  I am batman! Ha! 

Co prawda wrzesień był już z miesiąc temu, ale dalej rozpiera mnie duma.  

A co się działo u mnie od wakacji...wiele...

po pierwsze:

Fajnie jest, bo ciągle czerpię przyjemność z każdych zajęć... No prawie każdych, bo są też takie, które są totalnie dołujące, i wtedy tłumaczę sobie - Stara! tyle już wytrzymałaś, dałaś radę czasem bardziej niż nie jedna świnka-chudzinka, i teraz sobie odpuścisz? 
I zazwyczaj to działa. Zazwyczaj....
Dobra, takie gadki motywujące super wyglądają jako memy na fejsie, u mnie jest różnie. Teraz jest ten słaby okres, zaczął się czas ogrzewania w biurach, co powoduje, że mojego nogi (nawet nie ogolone) są mega gładkie (wysuszone) jak rura - a w zajęciach, kiedy mam się jej trzymać-  a nie po niej zjeżdżać jak strażak do pożaru-  nie o to chodzi, Aby do przodu. Chwyty i flipy shoulder-owe muszę ćwiczyć, a do tego nogi nie są potrzebne - więc cel mam (kurcze, który to już??? Dalej nie robię tego cholernego supermena, bleee) . Tylko kurcze...dlaczego to tak boli...Ups, zapomniałam, przecież pole dance BOLI!!!!

też się wydarzyło: 
Uczestniczyłam w kolejnych urodzinach Pole Dance Zielona Góra - już trzecich  i nawet udało mi się zdobyć gifty - notatnik Pole Dance, oraz Angeli autorski przewodnik po figurach Pole Dance cz. 2.                                            Kto nie był niech żałuje,                                                                                                  Tym razem byłyśmy dziewczynami Bonda - kto był, ten był, ale liczyły się chęci - a chęci, aby chociaż trochę wczuć się w klimat Casino Royal miałam i już. Dziewczyny ubrały się pięknie w wąskie kreacje, a ja oczywiście musiałam być oryginalna, nie dość, że wśród nich wyróżniałam się jak tytułowy ,,Pączek na rurze" to jeszcze dodatkowo, do mojej już słusznie wagowo sylwetki, dodałam z jakieś 5 kg sukienką o kształcie bombki. A co....
i po trzecie
Nawiązując do kampanii ,,Co trzecia..." - w Ironie odbyły się warsztaty prowadzone przez Paulinę Holtz (przesympatyczna osoba) dotyczące mięśni dna miednicy i nie tylko. Nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na ten warsztat. Uważam, że każda kobieta, w każdym wieku powinna zaznajomić się z tematem, Nie będę się mądrować tylko odsyłam na fejsa. Wystarczy wbić ,,Co trzecia... " 

I na dzisiaj chyba wystarczy. O kettlach napiszę w nowym poście, bo to już prawie 1,5 roku mojej przygody z czarnymi kulkami. 


środa, 20 lipca 2016

trochę z innej beczki....

minęły już prawie trzy tygodnie od moich czterdziestych urodzin...tak niestety czas tak zapierdziela, że już mi czterdziestka stuknęła. Przyszło, było i minęło, jak kolejne urodziny. Wiek jak wiek, nie ma co się rozwodzić. Bo przecież jedyne co nas ogranicza to my sami. .......I tyle takiego rozważnego  pitu pitu. Naprawdę to wolałabym mieć jednak mniej lat, tak co najmniej 30, być mega giętka i jednocześnie silna, aby żadna figura na rurce nie była dla mnie wyzwaniem, jak zdobycie Mont Everestu. Ale tak nie jest. Więc z godnością przyjmuję moje ograniczenia i cieszę się życiem dalej.
Co niektórzy powiedzą, że przecież rozciągnięcia i siła nie ma metryki. Pewnie, ale doba ma jednak tylko 24 h. (I im jesteśmy starsi, potrzebujemy trochę więcej snu do regeneracji.)  Na treningu tylko liznę streching,i jeżeli bym chciała zrobić szpagat (co będę kłamać, że nie chcę)  musiałabym codziennie w domu, konsekwentnie rozciągać się, chciałam też zwiększyć mobilność barków, więcej pompek. I może bym to robiła, gdybym była bezdzietna, albo na tyle bogata, żeby zatrudnić kogoś do prowadzenia domu, opieki nad dziećmi itp.
 Ale świadomie zostałam matką, i to że jestem w stanie wygospodarować cztery raz w tygodniu po 1,5 godziny (czasem nawet 5 razy) na trening w klubie, to już jest dla mnie sukces (czasami nie do ogarnięcia dla innych mam -gotuję obiad dla moich chłopaków, po treningu o 21.00, pranie robię w tak zwanym międzyczasie, są też zadania domowe i dodatkowe zajęcia moich chłopaków - na szczęście mam męża, które pomaga, chociaż sam pracuje od rana do nocy - telewizor oglądam jak składam pranie, albo prasuje, lub jak już idę spać, a o przeczytaniu książki nie przy okazji - tylko marzę).  
Dlatego nie dorzucę sobie dodatkowych wyzwań do wykonania w domu, bo zwyczajnie nie mam na to siły i czasu. Po treningu u Kai, odchorowuję czasem zmęczenie  przez cały weekend. Nie piszę tego, żeby się poużalać na sobą czy nad losem matki polki (heheh do matki polki to mi daleko), bo uważam, że mam zajebiście, dzieci dobrze się uczą, są samodzielne, mogę spokojnie zostawić ich na czas mojego treningu, ale mimo szczerych chęci, obecnie nie jestem w stanie dołożyć sobie więcej. Nie powiedziałam jednak ostatniego słowa, dzieci rosną, coraz mniej będą mnie potrzebować...i kto wie....




Zdjęcia z mojej urodzinowej sesji.
Jeszcze raz dziękuję SUPER PANI FOTOGRAF ANGELI .

niedziela, 19 czerwca 2016

gdzie jest maj???? ojej to już prawie koniec czerwca....

Moje ulubione dwa miesiące w roku -maj i czerwiec pomknęły, że nawet nie zauważyłam.  Ale i tak były to dobre miesiące (dobra czerwiec jeszcze się nie skończył, ale niestety już widzę ten nieunikniony koniec wiosenno-letniego okresu).  Udało mi się w końcu zrobić cupidyna (jak we wcześniejszym poście wspomniałam nawet w zestawie combo) i robię go bez problemu, odważyłam się zaufać moim rękom i zrobiłam prawie poprawne ,,D". Prawie, bo jeszcze muszę bardziej dopracować sylwetkę, ale już trzymam się stópkami, a nie jak wcześniej kostkami. Przy pomocy Asi i Ange flipy też poszły. Dlatego jak nadchodzi maj i czerwiec to ja nabieram energię i daję się siebie milion procent. Oby dobra passa trwała jak najdłużej.

********************************************************************************
A teraz trochę z innej beczki... Jak pierwszy raz weszłam na salę pole dance - zobaczyłam niesamowitą galerię zdjęć właścicielki i głównej instruktorki w klubie. Figury nie są z półki tych advence, ale robią na mnie wrażenie na każdym treningu. Każdy, kto trenuje pole dance wie, że zrobienie dobrego zdjęcia, na którym nie będziemy wyglądać jakbyśmy umierały - jest sztuką. Dlatego wtedy sobie obiecałam, też zrobię sobie taką sesję - termin w okolicach moich urodzin. I po dwóch latach ten dzień nastąpił. Wczoraj miałam sesję zdjęciową. To był najbardziej wyczerpujący trening jaki odbyłam w klubie przez te dwa lata. Parę zdjęć na ,, rozgrzewkę" już dały się we znaki - niby nic, stać na palcach, wyprostować się...itp. i już czułam pot na plecach...I tak przez ponad 2 godziny...siniaki mam wszędzie, taka kumulacja z dwóch lat na raz, łydki to takie skały, że nawet w adidasach chodzę jak cyborg, ale kurcze nawet siadać jest problem. Jutro pewnie będzie jeszcze gorzej...heheh. I tak pozostaje zawsze pewien niedosyt. Np. bardzo chciałam zrobić basic sexi-flexi, które na treningach bez problemu robiłam, a tu ciach - zwyczajnie pomieszałam ręce i wyszło nie wiadomo co. Trudno, zrobię sobie innym razem. Chciałby się więcej, ale ciało nie dało rady... siły zaczynało brakować,,,,
Ale marzenia i  obietnicy nawet te złożone samej sobie trzeba realizować. Jestem mega wdzięczna jedynej Pani fotograf, której odważyłam się zaufać (i dać  obfotografować moje dalekie od ideały, ba! od przeciętnego- ciało), za cierpliwość, wyrozumiałość. An-ge dzięki bardzo. A  Kasi - Control- workout wear - za super komplet.


wtorek, 17 maja 2016

Raz pod sufitem, a raz na ziemi...

W końcu zaświeciło słońce...w końcu coś się ruszyło, a raczej ja się ruszyłam. W zeszłym tygodniu na środowym treningu rurkowym....ale od początku - rozgrzewka - rozgrzewamy ramiona, robimy mostowania itp. oho - myślę sobie - no to mogę już iść do domu - bo pewnie będą joginy, baleriny i tego typy mostkowe figury...ale nie!!! Robimy Cupidyna, który o dziwo super mi wychodzi, kurcze potem następnym poziom - wow w wykonaniu instruktorki wygląda spektakularnie - przejście z Reiko do cupidyna i potem do butterfly-a -wygląda też mega trudno, tak jakby nie do zrobienia - ale nie!!! No dobra reiko wychodzi mi tylko z ziemi, więc się nie liczy, ale od czego jest wejście boczne - ciach i jestem w cupidynie, no i co dalej...na szczęście Dżoena czuwa i myk przerzuca mnie do butterfly-a WOW!!! Głowa rozumie, że się da - to kuję żelazo puki gorące - sama - myk -  nie udało się, ale jest blisko, drugi raz myk - kurcze ręka nie tak, trzeci raz myk - TARAAA!!!! Udało się i tak parę razy dla zapamiętania. Duma mnie rozpiera, z radości unoszę się parę cm nad ziemią, chwalę się każdemu po drodze - do szatni,( bo inni raczej nie rozumieją). No właśnie, jak pokazać moją dumę w domu. Dobra, przyjdę na open-a i się nagram. Plan jest....

Ale w czwartek kettle - godzina swingów - bleeee - zrobiłam ich chyba milion, no dobra 500 tzn. tyle miało być, no to powiedzmy, że zrobiłam 495 razy. Nie jest źle, ale ręce bolą, nogi bolą - zasypiam mega zmęczona.
Jednak unosi mnie ciągła euforia, że w końcu mi się coś udało i to nie byle co. Pierwsze mini combo!!!
Na opena docieram już na oparach - wstałam o 5 rano, bo moje dziecko jechało na wycieczkę, i musiałam je odstawić do autobusu. Anyway, jestem - posiniaczona i obolała po środzie, wspinam się na rurę. Hop, udało się. Dobra - nagrywam - i tu okazuje się, że nie jest to takie łatwe, za szóstym powtórzeniem - szału nie ma - ale nadaje się do pokazania w domu...Po mega długim dniu, zmęczona ale dalej na oparach euforii wyświetlam filmik,...a tu tradycyjnie ,,złota rada" mojego mężczyzny - ,,wiesz, jak chcesz mieć siłę na takie akrobacje, to powinnaś codziennie robić pompki i brzuszki" - o matko!!!! psssssttttt i tak zeszło ze mnie powietrze. (Nie, nie jest zakompleksionym samcem - po prostu uważa, że tak mnie jeszcze bardziej zmotywuje, I zwyczajnie nie umie \mówić komplementów - taki typ) .
Kolejny tydzień to wzniesienia i upadki. Dżoena pokazuje przejście z Cupidyn-Gemini tzw. drop - czyli po mojemu śruba z góry do dołu z invertem - cupidyn - trochę skorpiona i zakończenie w gemini. Wygląda fajnie i niewykonalne - a jednak do zrobienia. Przy pomocy Asi pierwszy raz się udało, to ciach próbuje drugi raz - zatrzymuje się w połowie figury, bo już nosem wciskam się w materac, i kolejny raz i kolejny i udało się. Dobra, tym razem nagrywam od razu. Wydaje mi się, że wiruję z zawrotną prędkością - patrzę na nagranie a tam ---eh, umarłam ze śmiechu - jakbym dodała szybkie przewijanie to i tak nie wyglądało jak wirujące spadanie - raczej kurczak na rożnie - dalej płaczę ze śmiechu jak to oglądam. 
Jak to nasze wyobraźnie mija się z rzeczywistością.

piątek, 29 kwietnia 2016

ale ten czas leci....

Dawno nic nie pisałam, czas tak szybko leci, to już ponad dwa lata na rurze i rok z kettlami. Co się zmieniło? Na pewno moje podejście do wysiłku. Rurę traktuję już bardzo rekreacyjnie - niestety trochę za późno, za ciężko itp. (Ciągle zastanawiam się co by było, gdyby rura była popularna (w sensie sportowym) jak miałam najwyżej 20 lat a nie...) 
Nie ważne. Biorę co jest i próbuję nowy figur, czasem coś się uda, a czasem znowu jest w strefie - może później - i wyciągam te, które wrzuciłam jakiś czas temu do tej strefy. Niektóre udają się, a niektóre jeszcze czekają.
W końcu stoję na głowie, wzięłam się za stanie na rękach i z treningu na trening jest trochę lepiej - na razie tylko przy rurze, ale na głowie też tak zaczynałam. Trochę odpuściłam supermenowi, ale go też w końcu ogarnę.  Shoulder mounta też...i....i...i....

Jeżeli chodzi o rok z kettlami,to mogę ponownie śmiało polecić wszystkim czarne magiczne kulki. Zaczynałam od 8 kg, a teraz 8 kg jest tylko awaryjnymi pomocnikami w bardzo, bardzo słabych dniach (bo nawet w takie dni nie rezygnuję z treningu, tylko zmniejszam ciężar).Aha i koszulki nawet są luźniejsze (a nie jak co niektórzy myślą, że robię masę -heheh masę już mam ;-) teraz zamieniam ją na mięśnie, które powoli zastępują tkankę tłuszczową Jeżeli ktokolwiek myśli, że po miesiącu będzie wyglądał jak nasze instruktorki, to sorry, nie przychodźcie, to trwa, ale działa i to jest mega motywujące, te malutkie oznaki na ciele, że zmierzam w dobrym kierunku. Idę na trening mimo później godziny z chęcią, FAKT-  na niektórych treningu przeklinam w myślach po co przyszłam, kiedy Kaja zaskakuje kolejnymi niespodziankami - a potem wychodzę szczęśliwa, mega zmęczona i dumna, że się nie poddałam. Nigdy tego nie miałam po zwykłym aerobiku, siłowni,basenie itp.

Kiedyś ktoś mnie zapytał dlaczego chodzę na rurę, po co macham żelastwem - BO TAK I JUŻ - bo sprawia mi to radość - i żadnych innych ,,mądrych" myśli nie będę wypisywała.

środa, 23 marca 2016

tydzień bez treningu - tak niedługo, a jednocześnie tak długo..ale mus to mus...

Każda z nas pewnie tak ma: ,,poszłam umyć zęby- umyłam wannę, kran i umywalkę, aż się boję wejść do kuchni zrobić kawę.." i tak też było u mnie. Chciałam zmienić obrus w kuchni, spojrzałam w górę i zobaczyłam brudny żyrandol i tak już poleciało, a raczej ja poleciałam. Ale do początku.  Niespecjalnie przejmuję się porządkami świątecznymi (pamiętam akcję ,, święta" w domu i tego nienawidziłam)  .  Dlatego w sobotnie popołudnie, stwierdziłam, że jednak wypada chociaż wymienić obrus na bardziej wiosenny (w końcu po coś kupiłam w zeszłym roku  podkładki w kurczaczki). Zdjęłam obrus, wytarłam stół i coś mnie kurcze podkusiło spojrzeć w górę. Wzięłam szmatkę, wlazłam na stół i okazało się, że jedna szmatka jednak nie wystarczy. I tak skupiona, żeby nie spaść ze stołu stanęłam na jedynym popsutym krześle w kuchni (pozostałe trzy, plus drabinka stały dookoła stołu!!!). Noga się ześlizgnęła, wpadłam w sam środek siedzenia przebijając resztki wikliny i jak runęłam, to tylko cud, że w nic nie uderzyłam głową (lata praktyki spadania z rury, heheh). Leżąc na ziemi pierwsze co - łokieć - jest dobrze, ruszam i nie boli, nadgarstek - ok, dłoń -hmmm nie fajnie, przygniotłam oparciem od krzesła. Wizyta w szpitalu, zdjęcie - na szczęście nic nie złamane, mocno zbite - tydzień bez treningów. O matko!!! Przecież nie jest tak źle....Ale rozsądek jednak wygrał. Dałam sobie tydzień luzu. Nie będę wrzucać zdjęć, bo nie wyglądam tak  żałośnie, żeby wzbudzić litość ;-) Ale kolory zmieniające się na moim łokciu, i bolący, spuchnięty palec wskazujący i kciuk przypomina mi (w chwilach, gdy już pakuję się na trening), że dla bezpieczeństwa nie tylko mojego, ale też innych (lustro w naszym klubie jeszcze nie dostało kettlem, więc niekoniecznie chciałabym być tą pierwszą), grzecznie zostanę w domu. Ale zaraz po świętach wracam. Zbliża się kolejny snatch test, a również superman sam się nie zrobi....a i  Asia, nie da mi spokoju, dopóty dopóki nie polecę...but, yes!!!! finally .I believe I can fly...

czwartek, 25 lutego 2016

Tydzień....

PONIEDZIAŁEK...
Leje, wieje, pogoda okropna. Najchętniej schowałabym się pod kocem. Ale muszę wyjść z domu. Trzeba pierworodnego zawieźć na trening, i czy chcę,  czy nie w drodze powrotnej mijam swój klub. Cóż, przecież nie zrezygnuję z treningu - bez względu jak będzie wyglądał. A niestety wiem jak będzie wyglądał. Jak ostatnio wszystkie mojego treningi rurkowe. Zaczyna się rozgrzewka, i już widzę, że nacisk idzie na rozgrzanie ramion, już wiem, że dobrze nie będzie. Ale czekam ....jak na wyrok, aby usłyszeć nazwę figury, którą będziemy męczyć (tzn. ja będę męczyć)...czekam i jeszcze tli się we mnie nadzieja, że albo będzie to coś co w miarę umiem, i będę mogła dalej dopracowywać, albo....BANG!!! Słyszę to... I znowu  coś co nie umiem, nie umiałam... Nie dlatego, że jest to jakaś mega trudna figura, ale... Połykam łzy, żeby nie rozkleić się przy licealistkach i studentkach, po raz setny zastanawiam się co ja tu robię. Prawie uciekam z treningu...Poprawiam koszulkę, prostuję się,wciągam brzuch i  próbuję... co prawda bezskutecznie ale próbuję-  godnie czekając na koniec treningu. Ale UWAGA!!!, jest nadzieją na cokolwiek udanego...stajemy na głowie. Przy rurze mi się to udaje i specjalnie jakościowo nie odstaję od reszty. Ufff. Mogę wypróbować siłę mięśni brzucha, które ćwiczę na kettlach. Dobra, nie było szału, ale chyba jeszcze się nie poddam. Jeszcze nie....


WTOREK...
Dzisiaj na szczęście już nie leje...Ogień w kominku przyjemnie mnie ogrzewa, a na dworze zimno, ciemno...prawie noc i jak tu wyjść. Ale i tak będę musiała odebrać pierworodnego z treningu, to zbieram się i lecę na swój. Dzisiaj Kaja obiecała brzuchy i takowe miejsca na naszym ciele katowaliśmy, a że w kettlach robiąc brzuchy skutkiem ,,ubocznym" są ćwiczone pośladki, to tylko trzeba się cieszyć. Wow, jest dobrze. Wszyscy robimy równo, nawet wzmacnianie mięśni brzucha wisząc na drążku nie są w moim wykonaniu takie ostatnie. Tak, jest lepiej. Trochę wysiadam przy tzw. biegu pod górkę, ale nie można mieć wszystkiego.
I znowu myślę, że skoro mam odrobinę silniejsze ręce, to dlaczego nie czuję tego...nie w super mega trudnych trikach (bo tam pomaga też się nogami) ...ale w zwykłych spinach, które na początku trwały u mnie 2 sec. i jest bez zmian. Nie wspomnę o spinach - combo...nadal w zakładce: - figury do zrobienia - termin bliżej nie określony. 


ŚRODA
Ranek ...mimo, że w poniedziałek trening był, jakby go nie było, to ramię, którym próbowałam chwycić się do baleriny - dzisiaj daje o sobie znać...Kurcze, dlaczego rura nie była popularna wcześniej, np. jak miałam 18 lat...
Od rana świeci słońce...pachnie wiosną...jadę na trening i jeszcze ostatnie promienie słoneczka przywracają mi pewność siebie...a co! Dzisiaj dam radę! Choćbym miała robić godzinę fireman-y... Miałam rację, dzisiaj dałam radę, co prawda figury były z działu tych podstawowych, ale co tam, przynajmniej dzisiaj nie podpierałam rury. Wszystkie pike, pike- łabędź, pike z nogami attitude i....przejście z kuleczki do supermana - no dobra nie udało mi się zakończenie supermenem, ale w sumie jest to do zrobienia...tak jak z brassmonky, nie mogłam długo zrobić, w końcu udało się z crucyfixa, to dlaczego ten cholerny superman ma mi się w końcu nie udać. I na końcu stanie na rękach - czyli mój klasyczny lajkonik - ale to nie ręce, to moja głowa (a w sensie jej wyobrażenie co się stanie, jak się nie stanie) nie pozwala mi pójść dalej. Uff, potem stanie na rękach przy ścianie - jest...w końcu krok do przodu (wiem, dzieci w przedszkolu to robią) ale dla mnie to mini sukces. Jeszcze oczywiście dużo pracy, aby wyglądało to ładnie, zgrabnie i lekko i co najważniejsze było powtarzalne!!! Dzięki Asiu, tego potrzebowałam....

CZWARTEK

Dzisiaj też świeci słońce...to i humor lepszy. Ale to jest czwarty dzień treningu, i już zaczynam odczuwać zmęczenie. (wiem, są tacy co mają treningi parę godzin dziennie - ale zazwyczaj to ich praca - bo o wieku nie będę wspomniała ;-)).  Jeszcze jesienią w czwartki zaczynałam godziną stretchingu a potem kettle, a teraz jakby mi ktoś baterie wymienił na gorsze, a poza tym z domu by mnie wyrzucili.(nie ma mamy, nie ma jedzenia, lekcje zrobione byle jak itp.) Czwartek to  ten dzień, kiedy nikogo nigdzie nie wożę, tylko ja jadę. Dlatego jest mi czasem trudno wybrać ze ciepłego domu, prawie w nocy, i tak właśnie dzisiaj jest - słońce sobie poszło, zrobiło się zimno, śnieg nawet pada...buuu. A w domu tak przyjemnie....dobra, skończyło się, wróciły dzieci i zaczęli się kłócić - uciekam.... Zaczyna się rozgrzewka, czuję kark i plecy po wczorajszym jednym udanym staniu na głowie i kilkunastu nieudanych, a dodatkowo jak to ja, jak z gracją łupnęłam stopą i prawym kolankiem o podłogę, to dzisiaj boli mnie....lewe - takie to cuda się dzieją na sali ;-) Ale wracając do treningu, rozgrzewka....mhhhh, dalej rozgrzewka........kurcze ja już nie mogę (rozglądam się po sali - reszta też wygląda podobnie)....a tu dalej rozgrzewka?!!!! Już umieramy, kiedy możemy w końcu podejść do kettli - kurcze ale dzisiaj te ósemki są ciężkie...a może wzięłam szesnastki, sprawdzam..., nie to jakieś ,,ciężkie ósemki". Po dzisiejszej ,,rozgrzewce" to żółte pokemony pewnie byłyby ciężkie....Ale Kaja nie odpuszcza, 3, 5, 7 - 7, 5, 3, i 10, a co ma być za łatwo....Na twarzach współtowarzyszek widzę kotłujące się myśli ,,qu...wa, po co dzisiaj przyszłam" ... Dobra, tak jak dzisiejsza wizyta u dentysty, kiedyś musi się skończyć - i wtedy wstaję i dumnie (choć szurając nogami) opuszczam salę...To był dobry trening...Pstryk, ciemność...

Szkoda, że stretchingi nie są w piątki. Byłoby idealne zakończenie tygodnia...


czwartek, 4 lutego 2016

snatch test, superman, pączki i takie tam...

Jejku jak ten czas ucieka, dopiero były święta, a już luty, tłusty czwartek i po karnawale (chociaż to ostatnie niespecjalnie mnie dotyczy). Tak, tak, czas ucieka a forma sama się nie zrobi...i tak też, stwierdziła Kaja, która w związku z tłustym czwartkiem, postanowiła zadbać o nasze spalanie i dała taki wycisk, że myślałam, że mnie z sali będą wynosić. Brzuszki  były wczoraj przyjemnością... No dobra, dzisiaj jestem mega dumna z siebie, że dałam radę....
takie pączki, pączusie, pączuszki  od Kai
We wtorek za to wzięła nas z zaskoczenia - i zrobiłyśmy pierwszy snatch test. Wyniki nie są jakieś mega super - generalnie jestem zła na siebie, że stchórzyłam, i nie spróbowałam z 12 kg, tylko wzięłam 8 kg. Pewnie z 12 kg nie pobiłabym rekordów, ale bardziej wymiernie sprawdziłabym siebie. Dlatego moje wyzwanie kettlowe - to pracować tak na treningach, żeby na następnym snatch teście 12 kg było oczywistością.

A jak tam rurka? Cóż - zmieniały mi się grupy, dziewczyny odchodziły, przychodziły... teraz grupa jest w miarę stała - a tu instruktorki się zmieniają. Pewnie losują, kto będzie prowadził najbardziej genialną grupę w klubie :-) takie tam sobie  challenge robią ;-)  Teraz to chyba w końcu zrobię tego cholernego supermena - przynajmniej taki jest plan mój i Asi. Ale ,,D" w końcu powtórzyłam na treningu parę razy, jeszcze dopracuję i uwaga Aisha - zbliżam się!!!!

pączek na rurze
rysunek mojego młodszego syna Marcela 

piątek, 8 stycznia 2016

Można się poddać lub można się poczuć zainspirowanym...

Zawsze nowy rok, kolejne urodziny, zakończenia, początki powodują, że coś podsumowujemy, albo coś sobie obiecujemy. Nawet jak chciałam to ominąć to  raczej się nie uda. Tzn. mogę nic nie obiecywać, ale podsumowanie mojego fitnesowego roku należy się. Komu? Na pewno mi samej, ale jeżeli jeszcze kogoś zainspiruję to super. To do sedna. W czasie 2015 roku miałam wzloty i upadki (nie ja jedna), ale na rurze pewnie nie ma drugiej takiej, która tyle razy spadła, tyle razy  nie udało się zrobić basic-owych figur... (supermen - kiedyś Cię dopadnę!!!)  A jednak z uporem maniaka stoję na każdym treningu i czekam na kolejne wyzwania. Brawo Ja! Mam chęci, ale gorzej z realizacją (jak to było?-, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, hmmm). Udało mi się zrobić parę fajnych nowych trików, chociaż nie powinien to być dla mnie mega powód do dumy, biorąc pod uwagę, że z moich grup kolejne dziewczyny stawiają pierwsze kroki jako instruktorki. Ale ja jestem dumna. Jestem dumna z tego, że nie siedzę w domu i nie szukam wymówek  - dlaczego nie! Nigdy nie byłam wygimnastykowana- sprawna fizycznie, mająca kondycję tak, ale nigdy nie zrobiłam mostka, gwiazdy itp. Tym bardziej, kolejne wygibasy, nawet jeżeli odbiegają od ideału i są moją wariacją określonej figury, sprawiają mi satysfakcję i znowu BRAWO JA!
   
W minionym roku też przekonałam się do kettli, ba! Nawet je pokochałam, gdy zobaczyłam co robią z moim ciałem. I mogę z pełnym przekonaniem, opierając się na moim własnym doświadczeniu, powiedzieć głośno - nie musiałam kupować większych koszulek (moje mięśnie ciągle mieszczą się w stare ubranka, które nawet zrobiły się luźniejsze), ale za to na pewno mogę powoli kupować spodnie mniejsze. Czyli odpowiedź dla tych co myślą, że jak kettlami się macha - to góra rośnie - otóż cuda, cuda!!!! Dół maleje!!!! A nazywając rzeczy po imieniu - rzeźbi się!!!! Jednym szybciej, drugim wolniej, ale u każdego jest zmiana, bardziej lub mniej widoczna dla postronnych - Ale jest! I kolejny raz BRAWO JA!

        Stary rok, to również pożegnanie naszej super Iwonki - wypłynęła na szerokie wody fitnesowego biznesu - teraz uczy w Swoim klubie kolejne kurczaki stać się kocicami. Iwonko, jeszcze raz życzę Tobie samych sukcesów zawodowych i tylko super kursantek. Jeszcze raz dziękuję, za Twoją cierpliwość i dystans do moich ekscesów na treningach. 

Reasumując 2015 rok - było dobrze, będzie lepiej mimo zbliżających się okrągłych urodzin. Trzeba mieć dystans. 

 ,,Myślę, że można różnie podchodzić do tych, którzy Cię wyprzedzają. Można się poddać lub można się poczuć zainspirowanym. Ja zawsze wybieram to drugi" -  powiedział kiedyś Ryan Hall, amerykański biegacz dystansowy. Takie jest moje postanowienie na ten rok, czego Wam też życzę.