czwartek, 25 września 2014

do przodu....



...tak sobie myślę, że wzięło mnie na maksa...w poniedziałek mimo zmęczenia po weekendzie i 8-godzinnym ,,spacerze" po Górach Stołowych miałam siłę na treningu. (Tak a'propo akurat wtedy (czyli w górach) by się przydało włączyć endemondo,  żeby potwierdzić ,,przespacerowane" 30 km, ale nikt o tym nie pomyślał, przecież wg planu szliśmy w lajtowe góry na grzańca....) No dobra, wracając do treningu, udało mi się zrobić Gemini, może nie idealnie, bo do szpagatu jeszcze mi daleko, ale nawet powtórzyłam, więc nie był to przypadek. Zadowolona, pełna energii wróciłam do domu. A od wtorku (pewnie dlatego, że to już jesień i dopadło mnie przesilenie jesienne ;-)  totalna padaka. W środę na treningu nawet nie mogłam się lekko utrzymać na rurce, nie wspominając o zrobieniu jakiejkolwiek figury, ojjj wróć!!! Zrobiłam niezniszczalnego ,,misia koalę" (ale chyba już po zjedzeniu liści), bo ślizgałam się w dół, aż sam dźwięk bolał.
I wracając do pierwszego zdania, mimo mojego pasma niepowodzeń nie poddaję się, tak sobie pomyślałam, że z uporem maniaka przychodzę, próbuję, spadam, wstaję, gadam do nóg (o, matko! to nie jest normalne), żeby się przesunęły, zgięły itp. Prawie jak persony, które uważają, że umieją śpiewać, idą do programów (nie, nie nie obawiajcie się, do ,,mam talent"się nie wybieram, heheh), tam ich wyrzucają, mówią, nie śpiewaj a oni i tak dalej to robią,. Ojjjjj, chyba jestem zmęczona....jakie wywody. Anyway, idę dalej do przodu...Czasem wolniej czasem szybciej, ale do przodu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz